Artykuł Czytelnika: … jak z dowcipu o „Ruskich”
„W gabinecie operacyjnym bazy rakietowej „Bajkonur” sprzątaczka myje i pucuje wszystko po kolei, w tym pulpit dowódcy. I jak to bywa przy sprzątaniu – tu potrąci kable, tam zahaczy o przycisk, machnie szmatą po klawiszach. I nagle… Jak coś huknie, błyśnie, zagrzmi! Do sali wpada wściekły ważny generał i wrzeszczy: - Paszła w cholerę!!! Biedna kobieta aż przysiadła z przerażenia, złapała wiadra, szmaty i szczotki i już chce uciekać, a generał macha ręką zrezygnowany i wzdycha: - Nie ty, Ameryka…”
Z finezją godną sprzątaczki ze starego dowcipu Rząd RP „posprzątał” problemy ustawowe. Miał zdobyć (i zapewne zdobył) jakiś punkcik procentowany w rankingu zaufania swojego elektoratu, ale potrącił międzynarodową wajchę i wysadził w powietrze relacje z USA, Izraelem, Ukrainą i połową krajów Unii Europejskiej. Faktem jest, że dzięki temu być może zdobędzie kolejne punkty w swoim elektoracie, bo można przypuszczać, że teraz eurodeputowani wyleją Ryszarda Czarneckiego z ciepłej posadki wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego, nie mając w zasadzie innego wyjścia. Czarnecki, bredzący coś o „szmalcownikach” wpisuje się w narrację nieszczęsnej ustawy, a teraz PiS udowodni, że jest męczennikiem, bo zły Parlament, inspirowany przez Tuska i Thun, niszczy polską demokrację w osobie Ryszarda Czarneckiego.
Mniejsza o Rycerza Ryszarda, który już obiegł wiele sfer polskiego życia publicznego - od redakcji katolickiej TV Polsat, Unię Polityki Realnej, Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, Samoobronę, aż do PiS. Optymistyczne jest bowiem to, że w jakiekolwiek struktury wstąpił, to się one rozsypywały niemal natychmiast. Szczęściem zrezygnował w ostatniej chwili z ubiegania się o fotel prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego, bo nie wiadomo, czy w trakcie IO w Chinach coś by się nie stało Stochowi.
Wracając do ustawy o IPN, przyjętej w trakcie nocnej zmiany Senatu, nawet niedowidzący łatwo dostrzegają, że jak już wstajemy z kolan, to coś się musi przewrócić. W konsekwencji naszych własnych wysiłków sami sobie podcinamy nogi i walimy o glebę. A potem się dziwimy, że nikt nas nie chce wpuścić na salony, jeśli nawet w przedpokoju nie umiemy poruszać się na tyle, żeby nie narobić bigosu?
Nie dość, że stajemy się bohaterami żałosnego w gruncie rzeczy dowcipu, to w dodatku uzyskujemy w oczach wielu ludzi status przysłowiowej blondynki (tu przepraszam wszystkie blondynki), która robi z siebie idiotkę. Wszyscy wokół mają nieziemski, a przynajmniej światowy ubaw z tego, co ona wyprawia, tylko ona sama – biedna – niczego nie rozumie i prosi każdego, kto się śmieje w kułak, żeby jej wytłumaczył, co się właściwie takiego stało.
Byłoby to bardzo zabawne, gdyby ci, którzy się nie zgadzają, żeby reprezentowali nas (gamonie*, awanturnicy* ludzie bez wyobraźni* - niepotrzebne skreślić), nie musieli w tym brać udziału. Niestety – jesteśmy narodem wybranym (do eksperymentów) i musimy brać. Niezależnie bowiem od tego, czy jesteśmy pierwszym, czy drugim sortem, to oczyma musimy świecić tak samo.