Wtorek, 20 maja
Imieniny: Aleksandra, Bazylego
Czytających: 7001
Zalogowanych: 70
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

Artykuł Czytelnika: Niech już przestaną nas karać tym państwem – Boomersi i ich ojcowie schrzanili nam kraj.

Autor: Karpacz4people
Poniedziałek, 19 maja 2025, 17:31
Nie prosiliśmy o ten kraj. Dostaliśmy go w spadku – jak dziurawy dach, jak stare dywany, jak fotel, z którego śmierdzi stęchlizną i napalmem wspomnień. To państwo nie jest nagrodą za bycie obywatelem. To kara. I to kara wielokrotnego użytku. Rządzili nami ludzie, którzy nigdy nie nauczyli się odpowiedzialności, bo całe życie chowali się za wielką historią: wojna, komunizm, Wałęsa, papież, Solidarność. Niewygodna prawda jest taka, że Polska po 1989 roku została zbudowana przez ludzi, którzy nie znali ani języka równości, ani języka nowoczesności. Znali tylko język władzy – tej plemiennej, tej doraźnej, tej pełnej urazy.

My, dzieci lat 80., 90., 2000+, żyjemy w kraju, którego system edukacji zabija ciekawość, system zdrowia zabija cierpliwość, a system sprawiedliwości – jak mówił klasyk – „działa jak trzeba, tylko czasem nie działa”. A kiedy mamy dość, każą nam „być wdzięcznymi”. Za co? Za Kaczyńskiego? Za Tuska? Za Sejm, który wygląda jak ekran z wczesnej wersji Windowsa, gdzie co chwilę wyskakuje „błąd krytyczny demokracji”?

Chcesz przyszłości? Dobrze. Tylko najpierw posprzątajmy po tym bajzlu. I może przestańmy słuchać tych, co każą nam się cieszyć, że jeszcze wolno nam oddychać. To nie jest manifest. To krzyk z kuchni wynajmowanego mieszkania, z tramwaju na kredyt, z przychodni, w której nie ma pediatry. To głos ludzi, którzy nie chcą rewolucji, tylko życia, które nie przypomina wiecznego karania. Więc dość. Dość tej państwowej pokuty. Oddajcie nam kraj. Albo chociaż przestańcie go przeciw nam używać.

Nie chodzi o to, że młode pokolenia są roszczeniowe. Chodzi o to, że dorastały w cieniu niespełnionych obietnic. Najpierw mówiono nam, że jak się będziemy dobrze uczyć, studiować, to wszystko będzie możliwe. Później – że jak będziemy ciężko pracować, to świat się otworzy, dostalismy umowy śmieciowe i 1500 zł netto. Dziś wiemy, że to był żart i kpina z własnych dzieci. Albo raczej: wygodna bajka opowiadana przez tych, którzy już mieli wszystko. Boomersi zrobili z polityki religię i z Kościoła partię. Zmieniali konstytucje w nocy, prywatyzowali z błogosławieństwem Watykanu, podmieniali słowa „społeczeństwo” na „naród”. Ich ojcowie mieli wojny. Oni mieli strajki i układy. A my? My mamy wybór między awarią a katastrofą.

Z każdej strony słyszymy, że mamy być odpowiedzialni. Ale kto był odpowiedzialny za to, że sądy upadły? Że kobiety zostały bez praw? Że szkoły uczą bierności, a szpitale wykańczają rodzące i chorych szybciej niż choroby? To nie my. My tylko jesteśmy zmuszeni płacić za błędy pokoleń, które nigdy nie odpowiedziały za nic. To państwo ma funkcjonować, nie karać. Ma chronić, nie pouczać. Ma dawać bezpieczeństwo, a nie wstyd. A tymczasem jesteśmy wychowywani w poczuciu winy – że jeśli coś nie działa, to pewnie nasza wina. Że trzeba się „dostosować”. Że trzeba „być wdzięcznym, że nie jest gorzej”. Ale właśnie jest gorzej. Gorzej z każdym kolejnym kompromisem, który nam wpychają do gardła. I każdy z nas już to czuje – w karku, w żołądku, w odruchu śmiechu, gdy słyszy „normalność”. I wciąż odnosimy wrażenie, że wyparowała gdzieś inteligencja, która potrafi zarządzać państwem.

Wybory 2025 nie były świętem demokracji. Były kontrolowanym upustem pary.

Mamy wrzucić kartkę do urny i poczuć, że coś od nas zależy. A potem przez pięć lat patrzeć, jak ta kartka zamienia się w podpałkę pod kolejną ustawę, której nikt nie czyta, ale wszyscy się jej boją. W pierwszej turze nie wybieraliśmy między nadzieją a przyszłością. Wybieraliśmy między rozczarowaniem a lękiem. Trzaskowski? Technokrata, który mówi z sensem, ale już raz przegrał. Zmęczony, jak my wszyscy. Nawrocki? Figura z IPN-u. Facet zrobiony z brązu, mchu, paproci i dymu kadzidła. Człowiek partii i parafii. Mentzen? TikTokowy król absurdu, który sprzedaje wolność, ale tylko tym, którzy już mają pieniądze. To nie są wybory z marzeń. To są wybory z konieczności. Głosujemy, bo się boimy, że jak nie my – to oni. I to jest najgorszy rodzaj obywatelstwa: nie ten z nadziei, tylko ten z przymusu.

Kiedy mówimy „idź na wybory”, to brzmi bardziej jak groźba niż zaproszenie. „Bo jak nie ty, to zadecyduje za ciebie ktoś gorszy.”Nie dlatego, że wierzysz w lepsze jutro. Tylko dlatego, że boisz się jeszcze gorszego dzisiaj. I właśnie to sprawia, że to państwo nas kara. Bo głosujemy jak obywatele państwa zakładowego. Nie w poczuciu sprawczości, tylko jakbyśmy podpisywali listę obecności w systemie, którego nie wybraliśmy, ale który nas trzyma za gardło.

Kandydaci 2025: galeria rozczarowań, miraży i politycznych wygaszaczy emocji.

Rafał Trzaskowski – kandydat zmęczonego środka
Trzaskowski nie porywa. Ale też nie obraża inteligencji. Mówi jak urzędnik wysokiego szczebla, który po prostu chce, żeby rzeczy działały. Tylko że ten kraj jest już zbyt rozwalony, żeby dało się go naprawić śrubokrętem. Trzaskowski nie wznieci ognia, nie stworzy ruchu – on ledwo trzyma ten rozklekotany autobus na pasie. I nie wiadomo, czy jeszcze chce prowadzić. Ale dziś – to najlepsze, co mamy.

Karol Nawrocki – kłamliwy golem propagandy. Został zbudowany z mitów, krzyży i historii, która nigdy nie miała związków z prawdą. Jego CV to kościelna broszura i lista z IPN. Nawrocki to człowiek, który używa przeszłości do gaszenia teraźniejszości. Gdy mówi o wolności – myśli o karze. Gdy mówi o wartościach – myśli o władzy. I choć został przyłapany na manipulacjach, nieścisłościach majątkowych, uniku debat i kontaktów z Kościołem – nie stracił poparcia. Bo jego elektorat nie głosuje głową. Głosuje resentymenem. Głosuje lękiem przed światem, którego nie rozumie.

Sławomir Mentzen – clown pseudo-wolnościowy z programem dla memiarzy. Mentzen vel "Mem-cen" to nie polityk. To produkt marketingowy zbudowany na frustracji, poczuciu krzywdy i fałszywym mesjanizmie klas średnich. Obiecuje podatkowe eldorado i zero regulacji, ale nie mówi, że oznacza to brak szpitali, brak ochrony środowiska, upadek edukacji, Rosjan pod płotem, brak jakiejkolwiek odpowiedzialności społecznej. W jego świecie biedni umierają w milczeniu, a bogaci krzyczą „wolność!”. To libertarianin, który nie przeczytał Umowy Społecznej. TikTokowy idol z doklejanym IQ i wdrukowaną niechęcią do kobiet, państwa i empatii.

Grzegorz Braun – człowiek, który nienawidzi epoki, w której żyje. Braun nie kandyduje po to, by rządzić. On kandyduje po to, by palić mosty, kwestionować rzeczywistość i zatruwać ją antyszczepionkowym jadem, antysemityzmem i teoriami spiskowymi. Korwin-Mikke Bis. Jego 6% to nie przypadek – to realny elektorat, niziny społeczne, który uważa demokrację za herezję, kobiety za zagrożenie i wiedzę za podejrzaną. Braun to wirus w systemie. Demokracja nie wie, jak go zwalczyć, bo on posługuje się jej mechanizmami, by ją niszczyć od środka.

Magdalena Biejat – nadzieja, która nie umie krzyczeć
Biejat mogła być głosem kobiet, głosem gniewu, głosem młodych i inteligencji. Ale zamiast tego była poprawna. I to był błąd. Bo Polska 2025 nie potrzebuje „miłej lewicy”. Potrzebuje polityczek, które potrafią walić pięścią w stół, huknąć, pokazać gamoniom środkowy palec, mówić o aborcji bez przeprosin i bronić praw człowieka nie tylko na panelu, ale i w okrzyku ulicy. Biejat była jak elegancki esej w świecie, który domaga się manifestu w sprayu. I dlatego przegrała – mimo merytoryczności, mimo odwagi. Bo dzisiaj nie wystarczy mieć rację. Trzeba jeszcze umieć ją wykrzyczeć. I w Polsce...Nie być kobietą.

Adrian Zandberg – etatowy przegrany z poczuciem wyższości.Zandberg wciąż mówi mądrze, ale nikt już go nie słucha, bo mówi to samo od dekady. Jak stary aktor, który gra tylko jedną rolę – niby dobrze, ale nudno. Brakuje mu świeżości, wizji, ryzyka. Jego kandydatura była jak powtórka starego spektaklu: wiesz, że wartościowe, ale i tak ziewasz.

Szymon Hołownia – zgaszona latarnia z czasów lockdownu
Kiedyś miał być nową jakością. Dziś wygląda jak wspomnienie po nadziejach z 2020. Człowiek środka, który sam nie wie, gdzie ten środek jest. Rozmyty, wyciszony, niepotrzebny. W wyborach 2025 był jak cichy pasażer w pociągu pełnym wrzasków. I nikt go nie zauważył. I jeszcze jedno – sam kandydat zdaje się zapomniał, że ludzie pamiętają. Pamiętają jego występy z czasów „Mam talent dla Boga”, pamiętają teksty o „aborcji jako zbrodni”, o „cywilizacji życia”, o tym, że świeckość to tylko „modne hasło”. Można zmienić image, można uciszyć PR-owców, ale nie da się tak łatwo wymazać śladów, które zostawiło się w ludzkich sumieniach. Hołownia próbował być politykiem dla każdego, a skończył jako polityk bez tożsamości. Nie zbudował nowego języka. Próbował tylko przepakować stary w bardziej eleganckie pudełko.

Joanna Senyszyn – ostatnia lewaczka z kabaretu polityki.
Senyszyn startowała, jakby wciąż wierzyła, że Polska traktuje poważnie kobiety po pięćdziesiątce. Że można wejść na debatę i mówić jak wykładowczyni z lat 90., i że ktoś jeszcze uzna to za siłę. Zapomniała, że w tym kraju gardzi się inteligencją, a inteligentne i wyedukowane kobiety budzą powszechny strach. Wiedźmy. Bo one wiedzą. Ten kraj nie tylko nie traktuje poważnie kobiet – on nie traktuje poważnie nikogo, kto nie mówi językiem prostaka, memów i prowokacji. Senyszyn to postać z innej epoki. Z epoki, w której Lewica jeszcze coś znaczyła, a ostrość poglądów mogła być orężem. Ale dziś – jej styl, ton i słownictwo wydają się bardziej komiczne niż kontrowersyjne. Startowała, bo chciała „przypomnieć o wartościach”. Skończyło się na tym, że przypomniała, jak bardzo polska polityka nie potrafi już znieść kobiet, które nie są ani młode, ani tym bardziej potulne. Była jak duch starej idei równości – wdzierający się na scenę, z której już dawno wyrzucono jej meble. A mimo to – miała rację częściej niż większość z tych, którzy zdobyli więcej procent. Tylko że racja bez rezonansu w tym kraju to jak książka w szkole – nikt nie czyta, wszyscy mają opinię.

Krzysztof Stanowski – błazen, pajac i trochę Stańczyk. Stanowski w kampanii prezydenckiej 2025 to był przypadek graniczny – gdzieś pomiędzy politycznym happeningiem, standup'em, a rzeczywistym błaganiem o uwagę. Gość od patocelebrytek, który nagle postanowił zostać poważnym graczem, choć cały czas mówił, że to żart, że on tylko „sprawdza system”, że „zabawa się skończyła”. Problem w tym, że ta „zabawa” to dziś właśnie realna polityka. A Stanowski – z całym swoim dziennikarskim backgroundem, pewnością siebie i medialnym zapleczem – nie poszedł tam, żeby coś zbudować. Poszedł, żeby maskować to, co Polacy już doskonale wiedzą. Że polityka to cyrk. Że wszyscy krzyczą, że nikt nie odpowiada, że i tak nie będzie dobrze. Stanowski udawał outsidera, a był tylko kolejnym facetem z internetu, który myśli, że kamera to moralność, a zasięg to mandat zaufania. Chciał być Stańczykiem – tym, który widzi prawdę, gdy inni tańczą. Ale Stańczyk miał ból w oczach, a Stanowski miał lajki. Nie był głupi. Ale był zbyt cwany, żeby być autentyczny. Nie był śmieszny. Ale był zbyt głośny, żeby go ignorować. Nie był nadzieją. Ale był znakiem czasu. Jego kandydatura to lustro, które pokazuje, jak bardzo rozpadła się powaga urzędu prezydenta. Jak bardzo wszyscy już wiemy, że to nie miejsce mocy, tylko dobrze oświetlone studio z konferencyjnym stołem.

Coda: państwo, które miało nas chronić, teraz nas testuje. Na odporność. Na cynizm. Na przetrwanie.

Nie chcemy już słyszeć, że „taka jest polityka”. Że „trzeba wybierać mniejsze zło”. Że „ważne, by wziąć udział”. Myśmy już to wszystko zrobili. Od lat głosujemy, zaciskamy zęby, tłumaczymy babciom i dzieciom, dlaczego warto wierzyć w państwo. Tylko że państwo w nas nie wierzy. Wybory 2025 to nie był demokratyczny wybór. To był casting do roli zarządcy ruiny. Rafał Trzaskowski – może jeszcze próbował coś uratować. Reszta. Marketing, trupy ideologiczne, kabarety, błazny, duchy PRL-u, kabareciarze i cienie Twittera. Ale nie chodzi już o kandydatów. Chodzi o nas. O tych, którzy nie chcą rewolucji, tylko spokoju, bezpieczeństwa, normalnej pracy, łóżka w szpitalu i szkoły bez indoktrynacji. O tych, którzy mają dość bycia pokoleniem przejściowym – między wojenną traumą a klimatyczną katastrofą. O tych, którzy chcieliby mieć państwo, które działa – nie tylko wtedy, gdy trzeba nas karać.

Niech już przestaną nas karać tym państwem. Niech przestaną traktować obywatelstwo jak test lojalności. Niech przestaną sprzedawać nam poczucie winy w pakiecie z flagą. Niech przestaną urządzać nam wybory jak walki gladiatorów, gdzie nie ma zwycięzcy – tylko mniej okaleczony przegrany.

Chcemy oddychać. Chcemy mieszkać, głosować, myśleć, kochać, kłócić się i płakać w kraju, który jest nasz, nie tylko z nazwy. Nie z Bożego Narodzenia. Nie z podręcznika do historii. Z tu i teraz. Mamy dość tego, że jest nam wiecznie za wszystkich polityków wstyd! I może, do cholery, to w końcu wystarczy, żeby powiedzieć: „Nie, nie chcemy waszych kar. Chcemy prawa do życia. Odpie***olcie się od nas raz, na zawsze!”

Twoja reakcja na artykuł?

0
0%
Cieszy
0
0%
Hahaha
0
0%
Nudzi
1
100%
Smuci
0
0%
Złości
0
0%
Przeraża

Czytaj również

Dodaj komentarz

Zaloguj
0/1600

Czytaj również

Copyright © 2002-2025 Highlander's Group