Artykuł Czytelnika: Trzech tenorów opozycji śpiewa cienko
Tusk zemknął do Brukseli, wcześniej wycinając i upokarzając G. Schetynę, pozostawiając powolną sobie doktor Ewę na funkcji, która ją przerosła. Platforma przegrała, bo przegrała polityka Tuska. I chociaż on i jego fani udają, że gdyby wrócił, to znowu wygra wszystko, to jest już tylko płacz nad rozlanym mlekiem.
Dzisiaj opozycja też ma trzech tenorów: Grzegorza Schetynę, Ryszarda Petru i – zapraszanego wciąż do telewizji, nie wiadomo dlaczego – Leszka Millera. Nie wydaje się, żeby którykolwiek z nich udźwignął ciężar przywództwa. Tym bardziej, że dwóch pierwszych wydziera sobie nawzajem marszałkowską buławę opozycji, którą podobno każdy nosi w plecaku, ale okazuje się, że oni gdzieś zgubili ten plecak. A tam schowali pomysł na jakiś program. Trzeci ma Ogórek w życiorysie.
Najzabawniejszy jest R. Petru, bo jest polskim uosobieniem niegdysiejszego króla Anglii – Jana bez Ziemi. Ma ambicje monarchy, tylko mu brak wojska. I poczucia przyzwoitości. Ale nie brakuje samczego wigoru, co udowodnił w samolocie lecącym na – rzekomo – Maderę. To był jego najdroższy bilet lotniczy w życiu. Zapłacił już sporo, a będzie płacił do końca życia. Mimo że na ten bilet nie brał kredytu we frankach, to odsetki go zabiły.
Samczy wigor nie jest towarem liczącym się w politycznej ruletce. Można nim zaimponować w sypialni cudzej żony, ale blefować w łóżku jest jednak łatwiej, niż w Sejmie. Zakochana kobieta potrafi udawać niedowidzącą. Ryszard Petru jest wymarzonym obiektem dla kabaretów, nawet najgłupszych, bo zawsze powie coś takiego, co da im szansę na dobre żarty w kilku programach. Dał też szansę Grzegorzowi Schetynie, żeby ten się z Petru droczył. Amant Ryszard uwierzył swego czasu Prezesowi – Naczelnikowi w jego dobrą wolę do negocjacji. Powiedział, wtedy że widzi światełko w tunelu i niedowiarek Schetyna powinien też coś zobaczyć, jeśli nie ma złej woli. Schetyna powiedział wówczas, że owszem, też widzi światełko. Tyle, że to jest reflektor pędzącej wprost na nich ciężkiej lokomotywy. Okazało się, że to Schetyna, a nie Petru miał rację.
Miller z kolei mógł przejść do historii Polski, jako wielki mąż stanu. To rzeczywiście on był premierem polskiego rządu, kiedy Polska wchodziła do Unii Europejskiej. Chwiał się już pod nim premierowski stołek, ale jeszcze stał. Unijny sukces był faktem. Niedługo później stołek spod tyłka wyszarpał mu Rywin, gadając głupoty u Michnika. Miller nie wyczuł momentu. Mógł odejść w tryumfie, ale wolał się skompromitować namaszczając niejaką Magdalenę Ogórek na kandydata lewicy na prezydenta RP. Dziś Ogórek ma program telewizyjny w telewizji reżimowej (tj. narodowej), w którym lży swojego byłego promotora, za pieniądze wypłacane jej przez zajadłych wrogów Millera. Bardzo to zabawne.
Tę trójkę uzupełnia jeszcze Zandberg Adam, który niczego nie zrobił, ale na wszystko ma receptę i trzech wielkich liderów polskiej partii chłopskiej, których ograł jeden nieduży gość z PiS-u, panosząc się wśród wiejskiego elektoratu. Tenże elektorat – czego nie zauważyli jego liderzy – to już nie są małorolni chłopi, a producenci rolni, którym mędrkowanie przy darciu pierza lub popijanie w strażnicach OSP niespecjalnie imponuje. Wolą kawior.
Magdalena Środa w jednym z niedawnych wywiadów telewizyjnych powiedziała, że nieszczęściem liderów opozycji jest ich makiawelizm (czyli skłonność do intryg), a jeszcze bardziej narcyzm, czyli skłonność do kochania samego siebie. Sednem tego nieszczęścia wydaje się być, że każdy z nich uwielbia połączenie tych cech i ich kumulację – zakłada siatki intryg na innych, by móc siebie kochać coraz intensywniej. Polityczna masturbacja jest żałosna, jednak szczytując samemu trudno to zauważyć.
Naczelnika Jarosława ze względu na wiek i brak skłonności do płci nadobnej podniecają inne gierki, chociaż makiawelizmu sobie nie odmawia. Tyle, że nie musi kochać się w sobie samym, bo wszyscy, którzy wiszą u jego klamki dają mu – ze strachu – wyjątkowo wiele dowodów miłości. On już może sobie tylko głaskać kota.