Artykuł Czytelnika: Ws. Ukrainy – od święta i na co dzień
Czasami nawet przesadza z tymi aktami pomocy, bo – jak się ostatnio okazało – polski rząd dopuścił do tego, że (w ramach uwalniania Ukrainy od problemów) zasypaliśmy swoje elewatory zbożem ukraińskim, które się podobno nie nadaje do spożycia. To nie może być prawda, bo sporo już spożyliśmy i nikt nie meldował o kłopotach. I nie wiadomo, żeby ktoś umarł od spożycia. Wprawdzie stara piosenka mówi, że „nie z każdej mąki będzie chleb”, ale jak już jest, to się spożyje. Teraz Rząd znowu się stara, żeby ograniczyć przywozy zboża z Ukrainy do Polski (tym razem mówi, że się stara na serio, ale poprzednio też tak mówił, więc nie wiadomo, jak jest).
Jednym słowem – robimy wszystko, żeby pomóc walczącej Ukrainie, szczególnie wtedy, kiedy poganiamy innych.
A w naszym kraju… jak to w kraju. Obywatele Ukrainy niekiedy występują o zgodę na pobyt czasowy, tzw. kartę pobytu. Jak mają szczęście, to otrzymują decyzję po pół roku, czasami po trzech latach. Czasami – wcale nierzadko – nie otrzymują żadnej informacji, nie wspominając o decyzji, choć samo złożenie wniosku kosztuje ich 440 zł. Ale nawet posiadanie decyzji, to jeszcze nie karta. W liście o pozytywnej decyzji zawarte jest zdanie-klucz, że na kartę trzeba czekać około trzy miesiące. „Około” to sedno sprawy. Karta to kawałek plastyku, wielkości dowodu osobistego, więc pozornie nie ma to wymiaru problemu.
A jednak ma. Po trzech miesiącach i trzydziestu telefonach można się dowiedzieć, że „na odcinku kart jest obstrukcja” i trzeba będzie czekać dłużej. Ile dłużej? Może jeszcze trzy? Mniej więcej, znaczy precyzyjnie – około.
Mając decyzję w ręku można z Polski do Ukrainy wyjechać. (Bez decyzji też można), ale już nie można wrócić bez karty, bo trzeba sobie tam wyrobić wizę, czyli tak, jakby się karty nie miało. I znowu zapłacić.
Może zamiast wypowiedzieć Chinom wojnę o Tajwan, a Niemców poniewierać za niedostatek czołgów, zajęlibyśmy się porządkowaniem własnego frontu i uporządkujemy – dla przykładu - rynek plastykowych kart? Chyba jednak nie, bo urzędnicza mitręga jest nieefektywna. Lepiej wydzierać się na światowych salonach mówiąc o tym, jak to Polska urabia się po łokcie pomagając Ukraińcom.