Czwartek, 21 listopada
Imieniny: Janusza, Konrada
Czytających: 8583
Zalogowanych: 63
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

Artykuł Czytelnika: …żeby Polska…

Autor: Obserwator
Piątek, 9 marca 2018, 15:29
…była Polską – śpiewał Jan Pietrzak, a ludziom łzy z oczu leciały. Teraz też lecą. Tylko z innych powodów. Teraz bowiem mamy problem, bo niedokładnie wiadomo, od kiedy ta Polska (nasza Polska) istnieje.

Zdaniem naszego Premiera Mateusza Morawieckiego, który już dokonał kilku historycznych odkryć, w marcu 1968 r. jeszcze Polski nie było. Twierdzenie to zdementował senator Marek Borowski, który powiedział w telewizorze, że w marcu tegoż roku Polska – wbrew stanowisku Premiera – jednak była. Chociaż nie było jeszcze faktycznie Mateusza Morawieckiego (urodził się dopiero w czerwcu tegoż roku).

I teraz niedokładnie wiadomo, o czym mówił Premier. O Polsce, czy o sobie, bo mógł nawiązywać skromnie do jednego francuskiego Ludwika z numerem XIV, który – równie skromnie – mawiał „Państwo to ja!”

Podobieństw między Mateuszem I i Ludwikiem XIV jest więcej. Ten drugi (w sensie – czternasty) długo czekał na władzę, ale jak już ją posiadł, to od razu w pierwszym roku działalności wydał kilkanaście edyktów, dotyczących m.in. prawodawstwa, wojska , podatków. Historycy piszą, że Ludwik XIV z zapałem prowadził wojny na całym świecie, dramatycznie wpływające na stan gospodarki kraju, ale jednocześnie objawiał się jako „Król Słońce”. Ale o samochodach elektrycznych Ludwik nie wspominał.

Niestety, historia napisała też finał tej opowieści . Po śmierci Ludwika XIV, który pozostawił państwo scentralizowane i zarządzane absolutystycznie nie minęło dużo czasu, a wybuchła Rewolucja Francuska i szlag wszystko trafił. Tyle, że to temat na inną opowieść.

Wracając do Polski, która w zależności od humoru władców pojawia się i znika, razem z przypisanymi jej zdarzeniami i osobami, nie mamy jasności, kiedy ona była, a kiedy nie. Sęk bowiem w tym, że każdy (rząd) ma inne kryteria istnienia kraju, którym rządzi, chociaż wydawałoby się to niemożliwe.

Długie lata byliśmy utrzymywani w przeświadczeniu, że Polska pojawiła się pod Cedynią w 972 r., kiedy Mieszko I, książę Polan, spuścił łomot Niemcom. Precyzyjnie nie Niemcom, a jednemu z pomniejszych książąt, ale tak czy inaczej pokazał, że Słowianin potrafi przywalić. Tyle, że ów Mieszko ściągał imigrantki do swego łoża, więc nie wiadomo, czy był prawdziwym Polakiem. Pierwszą żoną była przecież Dobrawa, czyli Czeszka, drugą bardzo prawdziwa Niemka imieniem Oda.

Nie sięgając tak daleko w historię można mieć jednak wątpliwości o co walczyli powstańcy listopadowi czy styczniowi, skoro Polska pojawiła się dopiero po 1968 r. Drzymała z tym swoim wozem też jest dziwaczny. Jest wprawdzie symbolem walki chłopa (polskiego?) o ziemię i prawa, ale w 1904 r. Polski przecież nie było (to akurat jest pozornie zgodne ze śmiałą tezą Premiera). Pozornie, bo skoro chłop walczył o coś, to znaczy musiał wiedzieć – o co? Albo przynajmniej mieć tego wizję. Faktem jest, że można mu postawić kilka zarzutów. O ile bowiem Tusk miał dziadka w Wehrmachcie i dlatego nie może być prawdziwym Polakiem, to Drzymała miał w armii pruskiej dwóch swoich synów, którzy w dodatku zginęli w pruskich mundurach w I wojnie światowej, walcząc dla Prusaków. W dodatku dwaj jego inni synowie wyjechali do Niemiec, opuścili ojca, pożenili się z Niemkami i przyjęli nazwisko Berger. Wygląda więc na to, że Drzymała jest jednak zdecydowanie gorszy, niż Tusk, na którym ciąży tylko posiadanie dziadka.

Można tak długo. Czy była Polska w czasach „Okrągłego Stołu”? O jakim to kraju pisywał Sienkiewicz, który przecież nie tworzył jak Jules Verne wizji rzeczy i spraw nieistniejących? Jaki to kraj wstąpił do ONZ (1945), czy WHO (1948)? Podobno w obu przypadkach Polska jest krajem założycielskim, więc ktoś ją musiał uznać.

Jest też – szczególnie istotny w tzw. współczesnych czasach – argument koronny, to znaczy Chrzest Polski. Wprawdzie historycy nie są w stanie dojść ze sobą do ładu i różne grupy lokują owo wydarzenie między 960 a 967 rokiem, ale jakby nie liczyć, ten symboliczny akt nastąpił grubo tysiąc lat temu i nikt nie przeczy przeciwko takiemu określeniu. Widocznie Premier, zajęty wyjaśnianiem, co miał na myśli mówiąc to co powiedział, nie doczytał, albo nie zapamiętał z wykładów różnych takich drobiazgów. Można się tylko obawiać, że ludzie to Jemu zapamiętają. Niektórzy tylko, oczywiście, bo prawdziwi Polacy i tak swoje wiedzą, choćby z narodowej telewizji, która – powstając z kolan - tę wiedzę popularyzuje.

Tylko jak tu „rozkminić” polskość Tuska i Drzymały?

P.S. Wbrew tonowi tej opowiastki jest ona smutna. Mówi przecież o tym – gdyby się ktoś jednak nie chciał domyślać – o naszym narodowym zakłamaniu i zamykaniu oczu na fakty, które nie zgadzają się z bieżącymi tezami i z tym, że „nikt nam nie wmówi, że białe jest białe, a czarne – czarne”.

Czytaj również

Copyright © 2002-2024 Highlander's Group