Artykuł Czytelnika: A to ci historia! Niestety prawdziwa
W jeleniogórskim osiedlu Czarne mieszkańcy nękani byli (i może będą nadal) plagą złodziejstwa. Póki rzecz dotyczyła kradzieży sprzętów ogrodniczych, to można powiedzieć, że „chodziło tylko o pieniądze”. Złodziej zyskiwał, byli właściciele kosiarek, itp. tracili, policja konsekwentnie umarzała postępowanie, czyli wszyscy robili to, czego się można było spodziewać.
Niestety bezkarność rozzuchwaliła sprawców do tego stopnia, że pewnej nocy włamali się do jednego z domów i zaczęli – wykorzystując sen gospodarzy – rozpruwać kanapy, żeby sprawdzić, czy nie ma czegoś ciekawego w poduchach. Jeden z gospodarzy obudził się, narobił rumoru, bo usiłując dopaść złodzieja spadł ze schodów. Włamywacz zbiegł na tyle spłoszony, że pozostawił samochód, w którym miał rozmaite narzędzia typu łom i inne niezbędnego w jego profesji sprzęty.
Wezwani policjanci zabezpieczyli auto… spuszczając powietrze z trzech kół i poprosili właścicieli okradanego domu, żeby pilnowali, czy złodziej pojawi się po swoje auto. I kiedy się pojawił, a gospodarze zatelefonowali, że złodziej przyszedł po swoją własność, to usłyszeli, że teraz nie ma żadnego auta policyjnego, więc... nic się nie da zrobić.
Złodziej odjechał, a policja umorzyła postępowanie.
Dopiero awantura i odwołanie od tej decyzji sprawiło, że postępowanie zostało ponownie wszczęte. Policjanci – po odwołaniu od umorzenia – przypomnieli sobie, że jednak numery rejestracyjne samochodu złodzieja zostały spisane, szybko ujawniono, że było to auto matki sprawcy mieszkającego nieopodal.
I już.
W tej sprawie wszystko jest jasne. Policja postępowała zgodnie z procedurami i swoimi możliwościami. A te możliwości jakie są - każdy widzi. Wprawdzie co roku policjanci jeleniogórscy dostają po kilkaset tysięcy złotych z budżetu Jeleniej Góry (dodatkowe pieniądze, ponad to, co otrzymują z budżetu państwa) m.in. na zakup samochodów, ale jeszcze nie mają tylu samochodów, żeby im wystarczyło.
Podczas piątkowego spotkania policjantów z mieszkańcami Czarnego padły pod adresem funkcjonariuszy kłopotliwe pytania, jak choćby:
- czy zamiast zachowywać się jak chuligani i spuszczać powietrze z kół złodziejskiego auta nie można było pożyczyć blokad od Straży Miejskiej i zabezpieczyć samochód skutecznie i w sposób cywilizowany?
- ile dodatkowych pieniędzy muszą mieć policjanci, żeby nie musieli umarzać najprostszego pod słońcem postępowania, w przypadku kiedy złodziej zostawił na miejscu przestępstwa samochód z numerem rejestracyjnym?
Pytań było wiele, odpowiedzi rzeczowych mniej. Ale że dyskusja odbywała się w pomieszczeniach parafii, to może w sprawie złodziejstwa na Czarnym z pomocą ruszy Opatrzność i hufce anielskie, bo inaczej czarno widać przyszłość (nie tylko) Czarnego.