Artykuł Czytelnika: Łańcuchy ważniejsze niż sumienie. Politycy znów klękają przed ciemnotą!

534 tysiące obywateli złożyło podpisy pod obywatelskim projektem ustawy „Stop łańcuchom, pseudohodowlom i bezdomności zwierząt”. To potężny sygnał społecznego sprzeciwu wobec cierpienia, które od dziesięcioleci rozgrywa się na naszych oczach – na wsiach, w schroniskach, na obrzeżach cywilizacji. I jak zwykle – politycy udają, że nie słyszą. Bo temat „kontrowersyjny”, „dzielący”, „zbyt emocjonalny”. A prawda jest banalna: boją się wkurzyć rolników. Boją się stracić głosy ludzi, którzy trzymają psy na łańcuchach, topią kocięta i uważają, że bicie zwierzęcia to „wychowanie”.
Polska – raj dla oprawców zwierząt
Wystarczy spojrzeć na statystyki i orzecznictwo sądów: sprawy o znęcanie się nad zwierzętami kończą się warunkowymi umorzeniami, śmiesznymi grzywnami, zawieszeniem. Nawet przy skrajnym okrucieństwie – bestialskim biciu, głodzeniu, uwiązywaniu na całe życie – winny może wyjść z sali sądowej bez żadnych realnych konsekwencji.
Nie zmieniają tego kolejne rządy, kolejne kadencje, kolejne partie. Zwierzęta nie mają zaplecza politycznego, nie mają lobbystów ani szantażujących związków zawodowych. A najgłośniejszy głos po stronie status quo mają ci, którzy chcą „żeby było jak było”. Rolnicy, myśliwi, pseudohodowcy – od lat skutecznie blokują każdą poważną reformę. A politycy – bez względu na barwy partyjne – uginają się pod ich wpływem.
Od PRL-u do dzisiaj – ta sama pogarda
Wbrew mitowi, nawet PRL nie był łaskawszy dla zwierząt. Tam również panował kult produkcji, użyteczności, podporządkowania natury człowiekowi. Pies miał pilnować obejścia, kot łapać myszy, krowa dawać mleko. I nie było miejsca na empatię. To dziedzictwo pokutuje do dziś – i nie chodzi o biedę czy brak edukacji, ale o głęboko zakorzenioną pogardę wobec istot słabszych.
Po 1989 roku miało być inaczej. Miało być bardziej zachodnio, bardziej nowocześnie, bardziej empatycznie. I co? Kolejne ustawy odkładane na później, kolejne „nie teraz, bo wybory”, kolejne rządy, które umywają ręce.
Bohaterowie z zakazem wstępu
W tym kraju największy wstyd nie spada na katów, lecz na tych, którzy próbują ich powstrzymać. Organizacje prozwierzęce, które codziennie ratują psy i koty z piekła, często są celem ataków. Działacze są zastraszani, oskarżani, ciągani po sądach – nierzadko na zlecenie ludzi, którzy mają koneksje w lokalnej władzy lub układy w służbach mundurowych.
Weźmy przykład Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt – organizacji, która ratuje zwierzęta z najgorszych warunków: z piwnic, łańcuchów, pustostanów i kojców przypominających obozy pracy. To ludzie, którzy nie boją się wejść tam, gdzie państwo od lat nie zagląda. A jednak nie mają wsparcia ani Policji, ani gmin, ani inspekcji weterynaryjnej. Wręcz przeciwnie – często są blokowani, oczerniani, karani. Bo oprawca „zna wójta”, bo „to dobry gospodarz”, bo „tak się u nas robi od lat”.
Tymczasem to właśnie te organizacje – nie urzędy, nie ministerstwa – realnie poprawiają los zwierząt. To oni walczą o ich prawa, rehabilitują, socjalizują, przywracają im godność. A państwo? Państwo biernie patrzy lub przeszkadza.
Kiedy empatia staje się aktem odwagi
W Polsce empatia wobec zwierząt wciąż jest postrzegana jako fanaberia, domena „miastowych”, „lewactwa”, „ekoterrorystów”. Tymczasem to jeden z najprostszych wskaźników cywilizacyjnych – to, jak traktujemy tych, którzy nie mogą się bronić. I jeśli nie jesteśmy w stanie nawet zabronić trzymania psa na łańcuchu, jeśli nie potrafimy zakazać sprzedaży żywych ryb na ulicy, jeśli nie umiemy rozliczyć ludzi z kolczatek i pseudohodowli – to nie jesteśmy państwem nowoczesnym. Jesteśmy krajem, który świadomie i systemowo pozwala na cierpienie.
Nie chodzi tylko o zwierzęta. Chodzi o nas wszystkich
Ten projekt nie jest tylko ustawą o zwierzętach. To test naszej dojrzałości. Czy jesteśmy społeczeństwem, które potrafi się wznieść ponad strach przed utratą kilku procent poparcia? Czy potrafimy stanąć po stronie tych, którzy nie mają głosu? Czy politycy będą w końcu mieli odwagę przestać klękać przed najbardziej zacofanym odłamem elektoratu?
Jeśli nie teraz – to kiedy?