Artykuł Czytelnika: „Elektryki”
Po pierwsze – są bezzasadnie drogie, jak na swoje standardy. Po drugie – tylko pozornie chronią czystość atmosfery. Pozornie, bo ludzie widzą tylko to, że nie dymią. I to prawda, ale „ślad węglowy” w konsekwencji pozostawiają większy, bo i proces produkcji baterii i przyszły proces ich utylizacji jest w tym względzie kłopotliwy. A i sam okres eksploatacji też jest pełen „śladu”, bo skoro uznajemy, że w Polsce energia elektryczna produkowana jest w oparciu o węgiel, to „tankowanie elektryka” korzysta właśnie z energetyki węglowej.
Pozostaje sprawa bezpieczeństwa szeroko rozumianego. I tu „elektryki” to jedna wielka zasadzka na zdrowie i życie.
Wiele garaży zbiorowych zakazuje już wjazdu autom elektrycznym ze względu na zagrożenie pożarowe. Kiedy bowiem bateria „elektryka” się zapali, to nie pomoże żadne gaszenie – musi wypalić się do końca. Niejako „przy okazji” spalą się też inne, stojące obok samochody, bo żaden normalny strażak nie poleje czymkolwiek płonącego auta elektrycznego, żeby samemu nie zginąć od porażenia. Przy wypadku i konieczności wycięcia pasażera z samochodu obowiązują procedury zabierające co najmniej kilka minut, wymagające czasu (odczekania po kolejnych czynnościach). W dodatku tzw. szyna zasilająca montowana jest w różnych typach samochodów w różnych miejscach i trzeba ją omijać przy wycinaniu nożycami blachy, bo inaczej strażak zginie od porażenia prądem.
I na koniec – eksploatacja. Nie ma co marzyć, żeby z gwarancją dotarcia do celu wyjechać z Jeleniej Góry nad morze bez prewencyjnego „tankowania” po drodze. O ile tankowanie samochodu spalinowego trwa kilka chwil i można uzupełnić stan paliwa co kilka kilometrów, to taka operacja dla elektryka trwa niekiedy ponad godzinę nawet przy szybkich ładowarkach, a stacje ładownia elektrycznego są – póki co – rzadkie. I mogą być zajęte.
Stąd też trzeba uznać, że autobusy miejskie elektryczne, krążące cały dzień „wokół komina” mający w bazie swoje firmowe ładowarki – to dobry pomysł. Podobnie dobrym jest auto pasażerskie, które ma swój garaż i nie wyjeżdża dalej niż 100 – 150 km od domu. Najlepiej, jeśli dom ma zasilanie fotowoltaiczne. Reszta jest zabawą.
P.S. Sprawa ma jeszcze inny wymiar – ekonomiczny. Właściciele „elektryków” domagają się, żeby docenić ich wkład w ochronę klimatu i pozostawić stacje ładowania za darmo. To znaczy, że ludzie, którzy mają pieniądze na zakup drogich samochodów chcą nimi jeździć za pieniądze tych, którzy takich pieniędzy nie mają.