Artykuł Czytelnika: Zabił. Zapadł wyrok. Tylko tyle i aż tyle
Wszyscy komentujący skupili się na tragicznym w skutkach braku wyobraźni kierowcy, odżyła kwestia telefonów w samochodzie, itp. A ten dramat ma jeszcze jeden aspekt, na który nikt z mądrali, którzy znęcali się nad głupotą kierowcy nie zwrócił uwagi. Wypadek zdarzył się w sierpniu, a wyrok, poprzedzony procesem, opiniami ekspertów, itp. zapadł w październiku. Po niespełna kwartale! Brytyjskiemu wymiarowi sprawiedliwości wystarczyły na wszystko raptem niespełna trzy miesiące.
A u nas? Śmiem twierdzić, że proces jeszcze by się nie zaczął. Jeśli ktoś wątpi, podsuwam przykład zabójcy 10-latki z Kamiennej Góry. Zabił dziecko siekierą na oczach wielu ludzi w sierpniu ub. roku, został ujęty natychmiast. Wyrok zapadł w kwietniu, a po kolejnych sześciu miesiącach kolejny wyrok wydał sąd apelacyjny, co razem daje ponad 12 miesięcy postępowania od zabójstwa do skazania.
A w tym przypadku, ze względu na bestialstwo w działaniu i tak wszystko potoczyło się błyskawicznie, bo sąd – po sierpniowym zabójstwie – rozpoczął proces w lutym (następnego roku…).
Dyskusje, które wszczyna resort sprawiedliwości, żeby zaostrzyć kary, bo co ma odstraszyć przestępców, są miałkie, puste i niedorzeczne. Awantury, które wiceminister wszczyna w sądzie, ostrzegając sędziego, że przeciwko niemu będzie prowadzone postępowanie dyscyplinarne, bo jemu (oskarżonemu wiceministrowi) nie podoba się praca pani sędzi, są godne ubolewania i żenujące.
W Polsce – jak szyderczo mówią prawnicy, (poza sądową salą, co oczywiste) – „do sądu idzie się po wyrok, a nie po sprawiedliwość”. W dodatku – idzie się bardzo powoli. A potem jeszcze skazany czeka na wolności, aż się zwolni miejsce w więzieniu. Nie siedzi, póki się prycza nie zwolni.
Gdyby jeleniogórzanin Stanisław Bareja wstał z grobu, z pewnością miałby co robić, patrząc na naszą rzeczywistość. Tylko trudno na ten temat nakręcić komedię.