Artykuł Czytelnika: Książkowisko (3) "Energia dla klimatu", J. S. Goldstein, S. A. Qvist
Według popularnych szacunków, poziom zawartości dwutlenku węgla w atmosferze na początku ery przemysłowej, czyli ok. roku 1750, wynosił 280 ppm (cząstek na milion). Obecnie poziom ten wynosi już ok. 412 ppm, a więc podniósł się prawie o połowę. Inne szacunki dowodzą, że jako ludzkość spaliliśmy już ok. 1/3 wszystkich złóż węgla, natomiast pozostałe zasoby są coraz trudniej dostępne i kosztowne w ich wydobywaniu.
Najgorszym skutkiem spalania paliw kopalnych, do których należą jeszcze ropa naftowa i gaz ziemny, jest jednak efekt cieplarniany, wprost zależny od ilości dwutlenku węgla w atmosferze, będącego wynikiem reakcji spalania. Tak dynamiczny, niezrównoważony wzrost emisji CO2 jest przyczyną nadchodzącej nieubłaganie katastrofy klimatycznej, której pierwsze zwiastuny już obserwujemy w Polsce w postaci bezśnieżnych zim, susz, upałów i innych anomalii pogodowych.
Oczywiście nie brakuje sceptyków, którzy wątpią w antropogeniczność zmian klimatycznych, podając przykłady wahań średnich temperatur w przeszłości, kiedy przecież nie istniał przemysł lub nawet nie istniał współczesny gatunek człowieka. Owszem, miały miejsce takie wahania, jednak odbywały się stosunkowo powoli i nie niosły tak poważnych skutków (bo nie było tak rozwiniętej cywilizacji). Natomiast wszelkie znane nam fakty wskazują, że obecne zmiany są spowodowane zbyt szybkim, jak na możliwości adaptacji planety i zamieszkującej ją ludzkości, spalaniem paliw kopalnych i emisją gazów cieplarnianych.
Po pierwsze, trudno wątpić w sam efekt cieplarniany, czyli fakt, że określone substancje zawarte w atmosferze powodują w mniejszym lub większym stopniu zatrzymywanie energii na powierzchni ziemi, co przypomina "założenie kurtki". Z grubsza liniowy wpływ ilości dwutlenku węgla na temperaturę jest rzeczą udowodnioną i dającą się zmierzyć. Nasza potoczna obserwacja też wskazywałaby na to, że nie przypadkiem fale rekordowych upałów i pożarów lasów na całym świecie mają miejsce akurat wtedy, gdy wiele krajów (i to tych największych, jak Chiny czy Indie) zwiększyło emisje w ciągu ostatnich 20 lat.
Po drugie, trzeba pamiętać, że istnieje coś takiego jak naturalny obieg węgla w przyrodzie. CO2 jest dostarczany do atmosfery przez zwierzęta oraz np. wulkany, a pochłaniany np. przez oceany lub rozkładany w wyniku wietrzenia skał. Jest rzeczą cokolwiek trudną do wyobrażenia, że spalenie w tak krótkim czasie tak dużej ilości węgla miałoby pozostawić Ziemię obojętną. W sposób nieuchronny zaburzyło to ten naturalny obieg węgla, a w wyniku nasilenia efektu cieplarnianego, zaburzyło też system klimatyczny z jego prądami morskimi i atmosferycznymi, porami roku, strefami klimatycznymi oraz obrodziło ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi.
Aby te zmiany spowolnić, zatrzymać lub w najlepszym razie odwrócić, musielibyśmy "po prostu" przestać spalać paliwa kopalne, co oczywiście proste nie jest, gdyż jesteśmy od ich spalania całkowicie uzależnieni. Na całym świecie nie tylko rośnie liczba mieszkańców, ale w poszczególnych krajach rozwijających się rosną także aspiracje społeczne i idące za nimi ekonomiczne potrzeby życia na wysokiej stopie dobrobytu. To wymaga znacznie większych ilości energii, a to przecież w celu pozyskania energii (elektrycznej i cieplnej) spalamy te paliwa.
Wobec grożącej nam katastrofy klimatycznej i wyczerpywania się zasobów przywódcy państw, organizacje ekologiczne oraz naukowcy postulują ograniczenie emisji CO2, aby powstrzymać globalny wzrost średniej temperatury. W tym celu pod koniec 2015r. zawarto międzynarodowe porozumienie w Paryżu, które zakłada ograniczenie wzrostu temperatury do 2 st. C do roku 2100 w porównaniu z erą przedprzemysłową (powyżej tej granicy mogą nastąpić gwałtowne sprzężenia zwrotne, które mogą uczynić zmiany klimatyczne nieodwracalnymi i zakończyć się definitywną katastrofą planety). Określono też poboczny, bardziej ambitny cel zakładający nieprzekroczenie wzrostu temperatury o 1.5 st. C, co wymaga jednak zredukowania emisji CO2 do zera najpóźniej do roku 2050. Już teraz wiemy, że te cele będą bardzo trudne do osiągnięcia.
Na całym świecie podjęto jednak wysiłki na rzecz zastąpienia najbardziej popularnych źródeł energii, jakimi w 85% są węgiel, ropa naftowa i metan, źródłami alternatywnymi, takimi jak energia słoneczna, wiatrowa, wodna oraz energia pozyskiwana z reakcji rozszczepiania atomów pierwiastków promieniotwórczych zastosowanej w elektrowniach jądrowych. Autorzy książki dowodzą, że właśnie to ostatnie źródło ma największą przewagę nad pozostałymi jako że jest najczystsze, najbezpieczniejsze, najtańsze oraz najbardziej wydajne i stabilne. Tylko budowa znacznej liczby elektrowni jądrowych może przyczynić się do realizacji celów proklimatycznych. Tzw. odnawialne źródła energii, jak np. energia słoneczna, wiatrowa czy wodna mogą stanowić jedynie dobre uzupełnienie podstawy miksu energetycznego, jaką powinny być "atomówki".
Autorzy przytaczają tutaj przykłady Szwecji oraz prowincji Ontario w Kanadzie, które dzięki zastosowaniu energetyki jądrowej (uzupełnianej przez OZE) już w tej chwili są na dobrej drodze do osiągnięcia stanu gospodarki bezemisyjnej. W Szwecji na przykład w latach 1970-1990 dzięki budowie elektrowni jądrowych udało się zmniejszyć emisję dwutlenku węgla o połowę i to mimo że kilkukrotnie wzrosło w tym czasie zużycie energii elektrycznej w celach grzewczych. Zapewnienie stabilnych dostaw energii pozwoliło także utrzymać wysoki poziom wzrostu gospodarczego.
Pouczającym przykładem jest też porównanie Niemiec do Francji. Niemcy, mimo wysokich nakładów na budowę farm paneli fotowoltaicznych i wiatraków nadal otwierają kolejne elektrownie na węgiel kamienny, gdyż inaczej z powodu niemądrej decyzji o zamykaniu elektrowni jądrowych (przedwczesnym, gdyż wiele z nich mogłoby działać jeszcze kilka, kilkanaście lat) nie byliby w stanie uzyskać dodatniego bilansu energetycznego. Natomiast Francja, posiadająca ponad 50 działających elektrowni jądrowych cieszy się najniższymi cenami energii w Europie.
W książce znajdziemy wiele innych ciekawych faktów i przykładów dowodzących, jak bardzo bezpodstawne są obawy przed budową elektrowni jądrowych. Obawy te podobne są do lęku przed lataniem samolotami, a nawet jeszcze mniej uzasadnione. Niestety nie od dzisiaj ludzką przypadłością jest, aby bać się bardziej katastrof rzadkich i mało prawdopodobnych, lecz spektakularnych, niż częstych i rozłożonych w czasie, których mechanizmy rozumiemy i jesteśmy do nich przyzwyczajeni.
Pomimo że technologia reaktorów jądrowych liczy już ładne kilkadziesiąt lat, dotychczas znane nam są tylko 2 przypadki poważnych awarii, skutkujących śmiercią ludzi: Czarnobyl i Fukushima. Ale w Czarnobylu używano technologii, która dzisiaj nie jest już nigdzie stosowana i robiono to w specyficznych warunkach państwa sowieckiego. Zginęło, według różnych szacunków, kilka tysięcy osób. To zdecydowanie mniej niż ginie przedwcześnie z powodu chorób wywołanych pyłami i zanieczyszczeniami (w tym: promieniotwórczymi) pochodzącymi ze spalania węgla!
Natomiast w wyniku skażenia radioaktywnego powstałego wskutek wybuchu reaktora jądrowego w elektrowni w Fukushimie według szacunków ONZ zginęło… zero osób. O wiele więcej osób zginęło za to z powodu niepotrzebnej, panicznej ewakuacji. Odnotowano 50 zgonów wśród pacjentów przeniesionych ze szpitali oraz ok. 1600 w dłuższej perspektywie z powodu nasilenia objawów ewakuowanych ludzi chorych na cukrzycę, depresję, otyłość czy depresję.
Pod względem wzbudzanych obaw technologię jądrową możemy też porównać do modyfikacji genetycznych. Boimy się tego, czego nie rozumiemy i co może wywołać przerażające skutki na wielką skalę. Tak jak boimy się wybuchu jądrowego, co w naszej świadomości jest zapewne spadkiem po zimnej wojnie, tak wydaje nam się, że reaktor jądrowy też może "wybuchnąć", co nie jest prawdą, gdyż jego konstrukcja na to nie pozwala. Na podobnej zasadzie wydaje nam się, że proste modyfikacje genetyczne roślin, które uodparniają je na choroby to w zasadzie już pół drogi do tworzenia różnego rodzaju przerażających hybryd międzygatunkowych, znanych z filmów science-fiction.
Warto jednak spojrzeć na to chłodnym, naukowym okiem i zapoznać się z faktami, które zawarte są m.in. w tej ciekawej i przystępnie napisanej książce. Pamiętajmy także, że czas płynie, nadchodząca katastrofa klimatyczna stanowi poważne wyzwanie, zatem nie powinniśmy zastanawiać się "czy warto" budować elektrownie jądrowe w Polsce, lecz należy wywierać mocny społeczny nacisk na rządzących, by stało się to jak najwcześniej.