Wtorek, 1 lipca
Imieniny: Haliny, Marcina, Mariana
Czytających: 10784
Zalogowanych: 118
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

Artykuł Czytelnika: Zniszczymy cię – bo wymagasz. Stuffing, gdy szef pada ofiarą mobbingu.

Autor: YamahaForever
Czwartek, 26 czerwca 2025, 14:26
W Polsce nie lubi się szefów, którzy czegoś chcą. Tych, którzy podnoszą poprzeczkę, którzy zamiast uśmiechać się i przymykać oko, domagają się jakości. Nie, nie lubi się. Najpierw się ich testuje. Potem podważa. A w końcu niszczy. Cicho, skutecznie, bez świadków. I coraz częściej nie dzieje się to z poziomu góry, ale z dołu – z miejsca, gdzie pozornie panuje lojalność, a w rzeczywistości zbiera się milczący bunt.

Staffing – bo tak nazywa się to zjawisko – to relatywnie nowa nazwa dla starej praktyki, która dopiero od niedawna zaczyna być diagnozowana jako forma odwróconego mobbingu. To sytuacja, w której przełożony staje się ofiarą swoich podwładnych. Jest nękany, ośmieszany, ignorowany, oczerniany. Często też fałszywie oskarżany o mobbing. Paradoksalnie – właśnie dlatego, że wymaga. Bo oczekuje standardu, pracy zgodnie z zasadami, odpowiedzialności. Staffing nie zostawia śladów – nie da się go wydrukować z systemu, nie zapisuje się w korespondencji mailowej. To ciche słowa szeptane za plecami. To sabotaż w białych rękawiczkach. To karanie za to, że ktoś chciał zrobić coś dobrze.

Maja przez dwadzieścia lat pracowała w oddziale prestiżowego banku na Śląsku. Sumienna, kompetentna, zaufana – w końcu awansowała na kierowniczkę zespołu. Stała się przełożoną tych, z którymi wcześniej pracowała ramię w ramię. Z jednym z kolegów konkurowała bezpośrednio o stanowisko. Po ogłoszeniu decyzji rzucił z uśmiechem: „Zniszczę cię”. Miało to brzmieć jak żart. Nie brzmiało. I – jak się okazało – nie było żartem. Nagle w zespole zaczęły się opóźnienia, błędy, dziwne pomyłki. Każda uwaga Mai była odbierana jako atak. Zaczęły się nieformalne spotkania „bez niej”. Potem przyszły skargi – na atmosferę, na styl zarządzania, na rzekomy chłód emocjonalny. Wreszcie – oskarżenie o mobbing. Bez dowodów, ale z głośnym echem w firmie. Maja z dnia na dzień przestała być liderką, a stała się wrogiem. Nie pomogły wcześniejsze zasługi. Nie pomogły racjonalne argumenty. Wygrał bunt, w którym najważniejszą kartą było to, kto kogo „lubi”. Odeszła, zmieniła branżę.

Historia podobna wydarzyła się w hotelu – i to nie byle jakim, tylko takim, który chciał być wizytówką regionu, z ambicjami, nowoczesną strefą SPA i hasłem o gościnności wypisanym na każdej ścianie. Tam również pojawiła się kobieta – managerka średniego szczebla, której zadaniem było wprowadzenie realnych zmian. Miało być lepiej: czysto, terminowo, z uśmiechem. Miały być szkolenia, standardy obsługi, jasno określone procedury i odpowiedzialność. I o dziwo – recepcja przyjęła te zmiany z ulgą i nadzieją. Po raz pierwszy od dawna zaczęto pracować spokojnie, bez chaosu, w przewidywalnym rytmie. Zapanował porządek. Ale w innych działach zawrzało. Pokojowe, kelnerki i techniczny – ludzie przyzwyczajeni do własnych, nieformalnych zasad – nie chcieli żadnej „rewolucji”. Otwarcie się buntowali: podważali polecenia, celowo ignorowali ustalenia, plotkowali, insynuowali. Gdy tylko coś się nie udało, winą obarczano kierowniczkę. Goście zaczęli zgłaszać skargi – na niedoczyszczone łazienki, brak ręczników, źle przygotowane sale. Ale nikt nie szukał realnych przyczyn. Winna była – oczywiście – „nowa pani, co się czepia”. Właściciel, zamiast ją wesprzeć, stanął po stronie pracowników, bo „są tu od zawsze”. Bo „znają się na robocie”. Bo „kto inny zrobi wszystko tak szybko i tanio?”. I tak znów – reforma przegrała z rutyną, a kompetencja z układem. Straciła firma. Opinie w internecie poszybowały w dół. Nikt nie zastanowił sie nad stratami finansowymi.

Zarówno w hotelu, jak i w banku, doszło do tej samej sytuacji. Osoby, które miały wizję, które znały wartość swojej pracy i chciały coś zbudować, zostały zniszczone przez strukturalny bunt przeciętności. W firmach, gdzie nie dba się o kulturę odpowiedzialności, lecz o „dobrą atmosferę”, kompetencje przegrywają z sympatią. Liderzy są karani za to, że próbują działać. Personel niższego szczebla zyskuje nieformalną władzę – nie dlatego, że potrafi, ale dlatego, że skutecznie zniechęca do reform.

Z badań wynika, że staffing, choć rzadziej rozpoznawany, ma realne skutki: wypalenie zawodowe liderów, wysoką rotację kadry zarządzającej, spadek efektywności, stagnację. Najczęściej występuje w środowiskach o niskim poziomie zaufania, z rozmytymi granicami kompetencji i wysokim poziomie cynizmu. Przełożeni są podważani nie przez lepszych – lecz przez głośniejszych. Nie przez merytorykę – tylko przez insynuację.

Problemem jest też to, że staffing jest nadal tematem tabu. Nikt nie chce słyszeć, że to pracownik może znęcać się nad szefem. Że to „doły” mogą obalić autorytet „góry”. A przecież każda organizacja, która chce się rozwijać, musi chronić liderów. Nie tych, którzy rządzą twardą ręką dla samej władzy – ale tych, którzy mają odwagę coś zmienić. Bo jeśli nadal będziemy premiować tych, którzy są „lubiani”, a nie tych, którzy są skuteczni, skończymy w kulturze stagnacji, gdzie wszystko „jakoś się kręci”, ale nikt już nie ma odwagi powiedzieć: dość.

Można powiedzieć, że staffing to nowa forma przemocy symbolicznej. Bardziej perfidna niż krzyk – bo działa ciszą. Bardziej bolesna niż reprymenda – bo niszczy reputację. I bardziej niebezpieczna niż mobbing klasyczny – bo przebrana w maskę solidarności.

Być może największym aktem odwagi w dzisiejszym świecie pracy nie jest podjąć się zmian. Ale wytrwać w nich, kiedy wszyscy wokół próbują ci wmówić, że jesteś problemem – tylko dlatego, że wymagasz. Nie poddawaj sie, wymagaj nadal.

Twoja reakcja na artykuł?

1
50%
Cieszy
0
0%
Hahaha
0
0%
Nudzi
1
50%
Smuci
0
0%
Złości
0
0%
Przeraża

Czytaj również

Komentarze (3)

Dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Zaloguj
0/1600

Czytaj również

Copyright © 2002-2025 Highlander's Group